„Jedyne ocalałe” Riley Sager | Bezsenne Środy

"Jedyne ocalałe" Riley Sager - recenzja książki grozy (Bezsenne Środy na Wielkim Buku)

Motyw final girls w debiutanckiej powieści Rileya Sagera (który jeszcze Rileyem Sagerem nie jest) – „Jedyne ocalałe” w Bezsenną Środę.

"Jedyne ocalałe" Riley Sager - informacje o książce

FINAL GIRLS

Zanim przejdę do fabuły to kilka słów o samym tytule. „Jedyne ocalałe” z ang. final girls. To jeden z kluczowych tropów horrorów-slasherów, oznacza tą, która przeżyła na końcu filmu lub książki, często po tym, jak wszyscy inni są już martwi. To zazwyczaj młoda, ładna kobieta, „dziewczyna z sąsiedztwa”, moralnie czysta (również często fizycznie „nieskalana”), inteligentna i sprytna, co pozwala jej przetrwać tam, gdzie inni zawodzą. Najsłynniejszymi final girls są bohaterki dwóch filmowych franczyz. To Laurie z serii filmów „Halloween” w reżyserii Johna Carpentera i Sidney z serii filmów „Krzyk” w reżyserii Wesa Cravena. Obie przetrwały piekło i stawiły mu czoła, niejednokrotnie.

JEDYNA OCALAŁA

Quincy jest taką jedyną ocalałą. Jest final girl. Z tamtej nocy niewiele pamięta. Jedynie przebłyski. Domek w lesie, wyjazd z grupą przyjaciół i mordercę, który zabił wszystkich, a tylko jej udało się uciec. I została uratowana przez miejscowego policjanta. Od tamtych wydarzeń minęło dziesięć lat. Takich jak ona – ocalałych z masakry dziewczyn – są w Stanach trzy. Wspierały się nawzajem, były żywymi legendami. Ale coś się stało… Jedna z nich popełnia samobójstwo. Nożem. Takim, jakim została zaatakowana. Quincy podejrzewa, że nie zrobiła tego sama. W podejrzeniach wspiera ją policjant, który uratował ją przed laty i druga jedyna ocalała. Quincy musi przypomnieć sobie, co też naprawdę wydarzyło się tamtej pamiętnej nocy i rozwiązać zagadkę.

PUŁAPKI DEBIUTANTÓW

Riley Sager to jeden z moich najulubieńszych twórców współczesnej grozy. Utalentowany dekonstrukcjonista, który bierze pod lupę proste fabuły, rozkłada je na części i tworzy coś zupełnie swojego. Przewrotnego i okrutnego dla czytelnika. Dlatego z zaskoczeniem odkryłam podczas lektury, że „Jedyne ocalałe” to dopiero wstęp do twórczości tego, którego tak dobrze znam i podziwiam. Być może dlatego, że to jego debiutancka powieść, która po latach, w nowym wydaniu trafia do polskich czytelników. Dobra i wyważona. Dopracowana pod każdym względem. Domknięta wszędzie tam, gdzie powinna zostać domknięta. Ale. Czegoś tu brakuje – jakiejś iskry, tego mrugnięcia do czytelnika, tej złowieszczej świadomości, że za chwilę wszystko się obróci w perzynę. Mało tu Sagera w Sagerze, jeśli wiecie, co mam na myśli. I nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że nie bawiłam się przednio podczas lektury – to raczej kwestia oczekiwań i tego, co otrzymałam w zamian.

Co mnie tak zaskoczyło? Rozwiązanie zagadki „Jedynych ocalałych” dostajemy od Sagera na tacy. Fabuła okazuje się przewidywalna, a momenty zaskoczeń i zwrotów akcji są oczywiste, bez względu na to, jak bardzo chcemy je docenić. Sager kieruje się tu prostym przepisem, który dawno temu zaproponował w swoim legendarnym już „Pamiętniku rzemieślnika” Stephen King. Nie chcę nikomu psuć zabawy, ale nie jest się Sagerem, żeby być Kingiem. Domyślam się jednak, że sam Sager musiał dopiero z czasem rozwinąć swoją własną formułę fabularną, stworzyć swój znak rozpoznawczy, a „Jedyne ocalałe” były zaledwie wstępem i jednocześnie hołdem złożonym klasycznym slasherom.

Widać bowiem w „Jedynych ocalałych” głębokie uczucie Rileya Sagera do slasherowej formuły, do popularnych tropów, do klisz, w które czytelnicy i widzowie z przyjemnością wpadają. Bo to, że ta powieść jest jak sequel do historii, której nie znamy to jedynie pozory – sprytnie utkane, tego Sagerowi nie odbiorę. Widać jednak i czuć podczas lektury, że to początek jego pisarskiej ścieżki, jego budowania własnej literackiej persony, tego, co pozwoliło mu ewoluować do jednego z najbardziej zaskakujących współczesnych twórców grozy. „Jedyne ocalałe” okazują się wtedy jedynym możliwym początkiem, zaczynkiem wielkiego talentu, który rozwijał się z biegiem lat.

Chociaż niezaskakująca, to przez swoje dopięcie na ostatni guzik – satysfakcjonująca, szczególnie dla tych, którzy jeszcze dzisiejszego Sagera nie znają lub zaczynają przygodę z gatunkiem.

O.

Dodaj komentarz: